wtorek, 17 marca 2015

Drugi





                           [2] Dlaczego Klimek nie ogląda komedii romantycznych? 
                                        I dlaczego pan Andrzej postradał zmysły?





(Grudzień 2013r.)

[Klemens]
     
                      Miłość to jedna z najbardziej zagmatwanych relacji międzyludzkich. Jako pełnoprawny facet nigdy nie rozumiałem tej całej fascynacji kobiet łzawymi romansidłami, zawsze kończącymi się tak samo. Raz w życiu obejrzałem w towarzystwie Klimki To tylko seks, ale zasnąłem w momencie apogeum konfliktu między głównymi bohaterami. Obudziłem się dopiero, w momencie kiedy Klemencja próbowała wsadzić mi do ust kapcia, bo jak twierdziła chrapię tak, że trzęsie się podłoga. Ja chrapię? Chyba muszę nagrać jej własne występy. Oczywiście oberwałem jakimś piorunującym spojrzeniem, no bo jak mogłem zasnąć na tak świetnym filmie. A gdy nieśmiało zaproponowałem, żeby wykorzystać motyw seksu bez emocji w prawdziwym życiu, to oberwałem poduszką. Zrozum człowieku kobietę! Jest nawet taka książka  Wszystko co mężczyźni wiedzą o kobietach — jakiegoś amerykańskiego psychologa, którego nazwiska nie przytoczę, bo nie pamiętam. Zdecydowanie ten facet wygrał wszystko, a ta książka to jeden wielki konkret.
                      Powracając jednak do tematu miłości i jej odzwierciedlenia w moim życiu, to niestety nigdy nie byłem takim "farciarzem" jak ci wszyscy bohaterowie tych "genialnych" filmów, gdzie facet wylewając na laskę sok, powoduje że zakochują się w sobie do szaleństwa. Ta, jasne. Spodobała mi się kiedyś taka Jolka z naszej szkoły. Spróbowałem tego, pożal się Boże, patentu. Oberwałem w pysk i tyle widzieli moje szanse. Klimka do tej pory nie wie dlaczego tak nagle zrezygnowałem z poderwania Jolanty. No i dobrze. Nie zniósłbym jej kpiącego spojrzenia i złośliwych komentarzy. Z drugiej strony, mógłbym ją poprosić o radę, ale po co? Miałem wtedy 15 lat i w tych sprawach byłem zielony jak ufoludek i wstydziłem się o tym gadać, a zresztą Klimka też nie lubiła gdy temat niebezpiecznie zbliżał się w tamtym kierunku. Może ze względu na pewien incydent z lat poprzednich, nie wiem. Nigdy jej o to nie zapytałem. Potem już nie trafiła mi się odpowiednia kandydatka, bo wiadomo skoki, nauka, zresztą nie mam pojęcia czy znalazła by się jakakolwiek dziewczyna, która tolerowałaby spadek na dalszy plan przy Klemencji, no bo co jak co, ale u mnie przyjaźń ponad wszystko. Tak więc, żyłem sobie spokojnie bez uczuciowych zawirowań, bez tej adrenaliny, nóg jak z waty i motyli w brzuchu. Aż do teraz.
                      Kiedy się uśmiechała, wirowało mi w głowie. Kiedy posyłała mi promienne spojrzenie poziom oksytocyny rósł i wzmagał we mnie potrzebę bliskości i chęć złapania jej za rękę i trzymania przez cały czas. Przy każdym geście z jej strony i spojrzeniu nogi się pode mną uginały a serce waliło jak dzwon. Byłem chory. Poważnie chory. Z miłości. A to wszystko przez jeden przypadek. Zaraz po powrocie z Engelbergu, zamiast —  jak obiecałem  —  pędzić do Klimki, to musiałem lecieć do sklepu, bo mamcia postanowiła wykorzystać mój powrót i poddać jednocześnie torturom. Bo nie cierpię zakupów. Wręcz przeraża mnie perspektywa kręcenia się między półkami i wieczne poszukiwania produktów, gdy na dodatek ochroniarze kroczą za tobą i patrzą, jakbyś był złodziejem. A do korzystania z tych osiedlowych sklepików mam alergię, od czasu jak mama kazała mi kupić podpaski. NIGDY WIĘCEJ. Ale wracając do przerwanej opowieści, to zakupiłem to co musiałem i obładowany jak baba z targu wracałem do domu przez Krupówki. Oczywiście tłumy, bo jakże inaczej. Zimową porą z feriami za pasem, ludzie odwiedzali Zakopane, że tak powiem, całymi stadami. Spuściłem głowę i starałem się wmieszać w tłum, bo od czasu moich występów w Pucharze Świata byłem dosyć rozpoznawalny na ulicy. Nagle zauważyłem, że dziewczynie, idącej przede mną wypadły rękawiczki. Nie mogłem zareagować inaczej, dżentelmen i te klimaty, jak to mawiają. Przełożyłem torbę z zakupami do drugiej dłoni i tą wolną podniosłem zgubę ze śniegu. Kiedy spojrzałem przed siebie, zauważyłem jeszcze jej plecy znikające w tłumie. Pobiegłem za nią, bo jak widać nie zwróciła nawet uwagi, że pogubiła części garderoby.
  — Zaczekaj! — zawołałem, jak debil zresztą bo jakim cudem mogła wiedzieć, że te słowa są skierowane do niej.
Oczywiście ludzie odwracali się w moim kierunku, ale nie zwracałem na nich uwagi, bo miałem inny cel. Na szczęście i ta właściwa osoba zatrzymała się i spojrzała w moją stronę, a ja wtedy zdębiałem.
Chyba ta chwila nie była tą filmową. No wiecie, wszystko w zwolnionym tempie, świat przestaje istnieć, para zostaje porażona tym uczuciem   —  niestety, to nie było to. Dziewczyna obrzuciła mnie zainteresowanym spojrzeniem, uśmiechając się subtelnie, ukazując przy tym urocze zagłębienia w policzkach, które były delikatnie zaróżowione od mrozu. Kilka kosmyków blond włosów, buntowniczo wyskoczyło spod czapki, kręcąc się pod wpływem wilgoci i padającego śniegu. Jednak najbardziej urzekły mnie w tamtej chwili oczy  —  wielkie, pełne ciepła niebieskie tęczówki. Dobra, myliłem się, ja zostałem porażony uczuciem, ale ona, zdecydowanie nie wyglądała na osobę, która się zakochała. Po prostu była.
 — O, moje rękawiczki  —  zawołała aksamitnym głosem i nie byłem do końca pewny czy tak naprawdę brzmiała, czy tak mówił mi o tym mój irracjonalizm.
 — Dziękuję bardzo  —  spojrzała mi w oczy, z błyskiem w swoich, a ja czułem, że topnieję pod ich wpływem.  —  Muszę się chyba jakoś odwdzięczyć  —  dodała z uśmiechem, a ja wydałem w środku dźwięk tryumfu.
Umów się ze mną, umów się ze mną, umów się ze mną  —  błagałem w duchu, czekając na propozycję, tego blond anioła. Umów się ze mną, umów się ze mną, umów się ze mną...
 —  Może kawa?  —  zaoferowała, a ja mało nie podskoczyłem z radości.
 —  Skoro proponujesz...  —  uśmiechnąłem się zadziornie, bo doszedłem do wniosku, że nie powinienem okazywać emocji, które kotłowały się we mnie i powodowały ścisk w żołądku.
Jednak nie ma co ukrywać, w tamtej chwili czułem się jakbym wygrał Puchar Świata.



[Klemencja]
                      Zrobiłam chyba z milion kilometrów, przemierzając swój pokoju w te i wewte. Można by rzecz, że byłam w tym momencie rozemocjonowana i gotowa zrobić coś nieprzewidywalnego. Ale nie. Nie skoczyłam z balkonu, nie wybiegłam z domu, nie zrobiłam awantury, chociaż powinnam. No może doszło do małej kłótni, ale kto by się nie zdenerwował, słysząc zwariowany pomysł swojego własnego ojca. Jego plan był tak idiotyczny, że nie mogłam uwierzyć, że on to wymyślił. Mimo, że usłyszałam o nim kilka dni temu, to do tej pory nie potrafiłam uspokoić zszarganych nerwów. Potrzebowałam Klimka, ale  on wrócił w dzień Wigilii, ja pojechałam do babci i do domu zawitałam dopiero kilka dni później, oczywiście po to, żeby się pakować. Tego wieczoru mieliśmy iść na kolację do państwa Murańków, a ja pierwszy raz w życiu bałam się tej wizyty. Na dodatek Klimek zaginął i nie miałam nawet szansy pogadać z nim przed zbliżającą się masakrą. Zaczęłam się zastanawiać czy może jednak wyskoczyć tym balkonem?

***
        

                       Każda kolacja wyglądała jednakowo. Wszystko było jednym, wielkim, pieprzonym Matrixem. Poważnie. Za każdym razem odczuwałam deja vu, bo praktycznie wszystko przebiegało identycznym ciągiem wydarzeń. Na początku zasiadaliśmy do wspólnego posiłku, podczas którego, nawiązywała się przyjemna rozmowa. Nie zamierzam ukrywać, że nie trwała ona długo, bo szanowni panowie zawsze znaleźli punkt, w którym się nie zgadzali. I nie ważne czy to było w kwestii polityki czy sportu. Nie potrafili znaleźć nici porozumienia, albo po prostu nie chcieli. W chwili zaostrzenia konfliktu, zazwyczaj matki ulatniały się do kuchni w celu pokrojenia ciasta i przygotowania herbaty, zaś ja przeważnie brałam ich przykład i uciekałam tuż za, ciesząc się chociaż chwilą spokoju i ciszy. Klemens nie miał takiego szczęścia, gdyż jako facet zostawał w towarzystwie ojców i musiał znosić te sprzeczki, które najczęściej dotyczyły jego samego. Tym razem było podobnie, ale miałam na głowie większy problem niż utarczki na linii Wróblewski - Murańka. Dobrze wiedziałam, że temat, odnośnie planów mojego ojca, zostanie poruszony i nie było siły, żeby tak się nie stało. Najbardziej jednak frustrował mnie fakt, że nie mogłam się podzielić swoimi wątpliwościami z Klimkiem, bo od czasu jego wyjazdu do Engelbergu, po raz pierwszy spotkaliśmy się na kolacji, gdzie nie było warunków do prywatnej rozmowy. A mieliśmy dużo do omówienia. Zatem, skończyło się na tym, że towarzyszyłam rodzicielkom w kuchni, ale tylko ciałem, bo myśli ciągle błądziły wokół "genialnego" pomysłu mojego szanownego tatusia. Zastanawiałam się, jak się z tego wszystkiego wycofać, a odpowiedzi na to pytanie nie udzielił mi nawet gorący czajnik, który złapałam gołą ręką, a następnie odstawiłam z szybkością światła na blat. Przy okazji zwróciłam na siebie uwagę towarzyszących mi pań, które z racji samego faktu bycia matkami, zareagowały wręcz ekspresowo. W ruch poszła zimna woda, jakaś mrożonka, a na końcu lodowaty okład. W związku z tym, do stołu powróciłam z kolejną "raną wojenną", co nie umknęło uwadze mojego drogiego przyjaciela, który posłał mi wielce rozbawione spojrzenie. W odpowiedzi kopnęłam go pod stołem w kostkę, a jego uśmiech momentalnie zmienił się w grymas. I dobrze mu tak. Zripostowałam mu się głupią miną, ale nie był gorszy, bo zez w jego wykonaniu o mało co, nie spowodował, że prychnęłam śmiechem. Skończyło się jedynie na wciągnięciu gorącej herbaty nosem i fali łez, która zalała moje policzki. Oczywiście, rodzice od razu zwrócili na mnie uwagę. Pani Krysia poderwała się z krzesła, przynosząc mi pudełko chusteczek, a przerażona matula nalała mi do pustego kieliszka wodę, jakby miała mi w jakikolwiek sposób pomóc. Klimek walczył ze śmiechem, na co wyraźnie wskazywała jego czerwona twarz i łzy w oczach. Punkt 30  —  nienawidzę go, bo nabija się z moich wpadek(często bardzo bolesnych). W końcu jednak sytuacja została opanowana, do tego stopnia, że panowie z powrotem powrócili do polemiki na temat tego, czy Hula powinien dostawać szansę na starty w Pucharze Świata, czy może powinien kończyć karierę. NA SZCZĘŚCIE nie słuchałam tych dyskusji i nie wiedziałam, kto co sądził na ten temat. Z krainy moich myśli nieokrzesanych wyrwał mnie pan Krzysio, mówiący coś o mojej, skromnej, biednej, osobie. Podniosłam na niego wzrok, dostrzegając jego tryumfalny wyraz twarzy.
 —  Tato...  —  ostrzegawczy ton głosu Klemensa, uświadomił mnie, że Krzysztof Murańka powiedział na mój temat, coś bardzo niemiłego.
Będę płakać.
 —  No co? Andruś zawsze ma wiele do powiedzenia w kwestii twoich sukcesów, a nie zajmuje się osiągnięciami swojej córki. No właśnie, Andrzej? Kiedy Klemka będzie fizjoterapeutką w kadrze Niemców albo Austriaków?
Nie, nie, nie, nie, nie. Milcz Andrzej! Kupię ci czołg.
Niestety mój tatuś nie pojął jeszcze zdolności czytania w myślach, albo chociaż odbierania moich rozpaczliwych sygnałów, bo ku zaskoczeniu ojca Klimka, uśmiechnął się szeroko i objął mnie ramieniem, a ja skurczyłam się w sobie i wypiłam łyk wody z kieliszka, irytując się przy okazji, że nie dolali mi wina. Może pod wpływem alkoholu, zniosłabym to co miało się wydarzyć.
 —  A widzisz. Dziękuję ci, że mi przypomniałeś...  —  ta, jasne. Takich rzeczy to mój ojciec nie zapomina  —  Rozmawiałem ostatnio z prezesem Tajnerem, który bardzo się ucieszył na moją propozycję, aby Michasia w ramach przyuczenia się i obserwacji, pojechała na kilka konkursów Pucharu Świata, razem z polską kadrą.
W ciszy, jaka zapadła, dało się słyszeć jedynie odgłos uderzenia mojej ręki o moje czoło i wypluwanej przez Klimka wody. Zaczęłam się zastanawiać czy, ktoś zwróciłby uwagę, gdybym wlała resztę wina do swojego kieliszka, ale mój ojciec uniemożliwił mi jakikolwiek ruch, bo nadal mocno mnie obejmował. Pomiędzy palcami dłoni, w której chowałam twarz, spojrzałam na zgromadzonych przy stole. Pan domu, w którym odbywała się kolacja, nadal patrzył z niedowierzaniem to na mnie, to na ojca. Moja mamcia drapała się w czoło na znak niezręczności, a pani Krysia uśmiechnęła się rozpaczliwie, nie wiedząc jak zareagować. Na Klemensa spojrzałam na końcu, ale w żaden sposób nie wyłapałam jego wzroku, bo skupiony był na wycieraniu się serwetką.
 —  To fantastyczna wiadomość. Gratuluję Klemencjo  —  dopiero po chwili, pani Murańka, odzyskała zdolność mowy i posłała mi szczery uśmiech, mimo, że w oczach nadal czaiła się niepewność.
 —  Prawda!  —  tatulek przytaknął z entuzjazmem, którego nikt przy stole nie podzielał.
 — To bezsens!  —  pan Krzysztof otrząsnął się z pierwszego szoku  —  Przecież ona nie ma za grosz doświadczenia. I na takie głupoty mają iść pieniądze ze Związku Narciarskiego?! Tajner oszalał.
 —  Mówiłem, że to w ramach PRZYUCZENIA SIĘ, Krzysiu. Niepłatne. Michalinka nabierze doświadczenia, przy okazji pomoże Gębali, a to ładnie będzie potem wyglądać w CV.
 —  A co ze studiami?  —  nieśmiało wtrąciła pani Krysia  —  Nie nałapie zaległości?
 —  To również udało się załatwić. Wszelkie egzaminy będzie zdawała w drugim terminie.
Pan Krzysztof pokiwał głową z dezaprobatą.
 —  Oszaleliście...
No tak, w jego mniemaniu to był pewnie mój pomysł. Zazdrość o wyczyny Klimka itd. Zatęskniłam nagle za swoim pokojem i cieplutkim łóżkiem, gdzie nie musiałam znosić tych oskarżających spojrzeń. Przecież to nie moja wina. Nie prosiłam o to. Nie chciałam jeździć po tych wszelakich konkursach i być dziewczynką na posyłki. Owszem, lubiłam oglądać skoki, byłam na kilku konkursach w Zakopanem i znałam kilku kolegów Klimka, ale jakoś nie bardzo pociągało mnie takie zajęcie. Wiedziałam, że wiele osób dałoby się pokroić za taką możliwość i że to była wielka szansa, ale ja nawet nie do końca byłam pewna czy chcę być fizjoterapeutką. Tak naprawdę te całe studia to pomysł tatusia, który uważał, że to szczyt moich marzeń. Nie potrafiłam mu się jakoś sprzeciwić, przecież nie chciał dla mnie źle. Jednak czasami miałam dość tego, że niektóre decyzje były podejmowane za mnie, tak jakbym była dzieckiem. Podniosłam wzrok z nad kieliszka i dostrzegłam spojrzenie Klemensa, który zdawał się być rozczarowany. Nie dziwiłam mu się, też byłabym wściekła, gdyby coś przede mną ukrył. Przecież darzyliśmy się zaufaniem, w końcu na tym polega właśnie przyjaźń. W tamtej chwili to malutkie faux pas, mogłam uznać za największy problem z jakim się zetknęliśmy, bo niestety nie przeczuwałam, że to małe ukrycie prawdy, było niczym w porównaniu z tym co miało nadejść w przyszłości.


***
          
                    Zirytował się wtedy, bo i owszem miał ku temu powody. Przyjaźnimy się, ufamy sobie, a ty tak po prostu postanowiłaś ukryć przede mną taki malutki fakcik  —  syknął wtedy rozdrażniony, mrugając z milion razy na minutę. Nie wiem, co on miał z tym mruganiem, ale za każdym razem, kiedy był zdenerwowany to trzepotał rzęsami, niczym rasowa kokietka. Miał taki odruch i to zawsze po nim rozpoznawałam, że coś jest nie tak. Na przykład wtedy jak wybił szybę i ukrywał się przed ścigającym go sąsiadem. Nie był w stanie mi tego wytłumaczyć, ale właśnie mruganiem dał sygnał, że ma kłopoty. Tak jak wtedy, z tym że to nie on miał teraz zmartwienie, ale ja, bo przecież go wkurzyłam i nie zamierzał tak łatwo mi odpuścić. Wystarczyło, że tylko włączyłam światło w pokoju, a on wybawiony nim, niczym ćma, natychmiast wylazł na mój balkon i zapukał do drzwi. Można by rzec, że balkony stanowiły właśnie najczęstszą drogę naszej komunikacji, bo korzystaliśmy z nich więcej razy z niż z drzwi frontowych. Zresztą, komu by się chciało biegać wte i wewte, pukać do drzwi, irytować rodziców, a potem wychodzić nad ranem. A tak, wystarczyło jedynie wspiąć się po drzewie  —  w wersji dla opornych(tj. dla mnie) idealną rolę odgrywała drabina  — i już było się na miejscu, żeby odbyć ważną rozmowę, jeżeli akurat odczuwało się taki nastrój, aby ją przeprowadzić.  Nasi rodzice nie wiedzieli o tych wędrówkach  — dzięki Bogu!  — bo skończyłyby się wycieczki. Nasłuchalibyśmy się jeszcze, jacy to jesteśmy nieodpowiedzialni, że któreś z nas mogło spaść i skręcić sobie kark i inne bla bla bla. A bo to nie znam naszych matek? Chociaż w tamtej chwili, żałowałam, że mieliśmy możliwość takiej wędrówki, bo odezwała się we mnie tchórzofretka i nie bardzo wiedziałam jak się wytłumaczyć Klemensowi i na dodatek nie miałam pojęcia czy uwierzy w moją wersję zdarzeń. Jego ojciec zapewne musiał ponarzekać przy zmywaniu, określić mnie jako uzurpatorkę i rozpieszczoną gówniarę. A bo to nie znam pana Krzysia?
— Możesz nie patrzeć na mnie jakbym kogoś zabiła? — nie wytrzymałam tego Klemensowego spojrzenia i zjeżyłam się jak kot. Maciej Kot.
— Wcale tak nie patrzę — burknął urażony.
No bo jak mogłam mu  coś takiego zarzucić. Przecież wcale nie patrzył na mnie krytycznie i nie próbował wzbudzić we mnie poczucia winy. A bo to nie znam Klimka?
— Po prostu nie rozumiem, jak mogłaś przede mną ukryć tak ważną informację? Przecież to świetna wiadomość! Razem na każdych zawodach, w hotelu! To lepsze niż skype  — stwierdził Sherlock.
Kto się cieszył, ten się cieszył. Okej, fajnie, że pojedziemy razem, ale z drugiej strony gdzie ja tam przy tylu facetach, jedna jedyna kobietka. Jeszcze w ogóle bez doświadczenia. Powiedzą, że gówniara się pchała, a na niczym się nie zna.  A bo to nie znam facetów?
— Ja się tam nie nadaję — jęknęłam, dzieląc się wątpliwościami z Klimkiem.
Oparłam się na balustradzie, spojrzałam w dół i po raz pierwszy w życiu stwierdziłam, że dziwne, że tyle razy złażąc z balkonu ani razu się nie połamałam.
— Dasz radę. Nikt ci nie da żadnego odpowiedzialnego zajęcia — mój kochany psiapsiół stanął na wysokości zadania, aby podnieść mnie na duchu.
— Toś mnie pocieszył — posłałam mu krzywe spojrzenie,  a on zrobił zdziwioną minę, nie rozumiejąc co powiedział nie tak.
Faceci.
— To dlaczego się zgodziłaś, skoro nie chcesz jechać? — oho, wkroczył koleś w grząski grunt.
— Idź wytłumacz mojemu ojcu, że czegoś nie chcę — uśmiechnęłam się ironicznie, na co uniósł brwi.
Po prostu nie rozumiał.  Dla niego to było bardzo łatwo powiedzieć  nie, bo nie potrafił uzmysłowić sobie, że nie jestem w stanie odmówić ojcu. A ja po prostu nie chciałam go zawieść.  Nie robił tego wszystkiego dla siebie. Chciał abym odniosła sukces w życiu. To chyba lepiej, niż gdyby się w ogóle mną nie interesował i tylko rzucał kasę na stół, mówiąc: „rób co chcesz”. No może czasem z lekka przesadzał, ale nie potrafiłam mu powiedzieć, żeby przestał bo nie chciałam go urazić. A bo to nie znałam własnego ojca?
— Mówiłem ci już, co sądzę na ten temat — wzruszył ramionami — Musi sobie zdać sprawę, że jesteś już dorosła i nie trzeba ci mówić jak masz żyć. Z tym, że sama powinnaś mu to uświadomić, bo być może sam nie potrafi sobie tego uzmysłowić  — dodał, a ja chcąc nie chcąc musiałam się z tym zgodzić.
Miał rację. Dał mi dobrą radę, ale czy byłam jednak na tyle dorosła, żeby sama podejmować decyzję?



[ Krzysiek]
                      Krzysztofie Biegunie — jesteś panem swojego losu. Po prostu, takie rzeczy to się przytrafiają tylko Tobie.  W końcu dostałem powołanie do kadry na Oberstdorf i co? Przeziębionko. Nos zapchany, że brzmiałem jak zmutowany prosiak, gardło niby mniej bolało niż dzień wcześniej, ale nadal było niesympatycznie. I jak tu oddawać dalekie skoki, kiedy cierpiałem wewnętrznie, a moja aparycja pozostawiała wiele do życzenia? Jedyne więc, co mogłem zrobić to wtapiać się w tłum na lotnisku i ukrywać przed fanami, których na szczęście miałem niewielu — a na pewno mniej niż Kot — i dotrzeć do odprawy. Już z daleka dostrzegłem Janka, który z nieodłącznym elementem słuchawek siedział na ławce i nie przejmując się światem, czytał jakieś wielkie tomisko.  Pociągnąłem w jego stronę walizkę, ale po chwili musiałem się zatrzymać, bo chęć kichnięcia nawiedziła moje nozdrza, nie wiadomo skąd.  No i kichnąłem.  Z taką siłą, że przesunąłem się lekko do tyłu. 
— Na zdrowie! — obok mojego ucha zabrzmiał wesoły, damski głos.  — Kichaj tak dalej, a zmieciesz Schattenbergschanze  z powierzchni  Niemiec  — odwróciłem się w jej stronę i od razu zarumieniłem jak kretyn.
Oj była ładna.  Czarne, długie włosy, promienny uśmiech i te szare pełne iskierek oczy. No i się zaprezentowałeś Krzysiu. Z katarem. Chyba jeszcze nie wykorzystałem limitu na pech.  Dziewczyna ciągle się uśmiechała, a ja nie miałem pojęcia co powiedzieć, żeby nie wyjść na większego debila.
   — Dziękuję  — elokwentny też byłem.
   — Więcej ubrań nie mogłaś spakować — tuż obok nas zmaterializował się nagle Klemens Murańka, ciągnąc za sobą trzy walizki.
Spojrzałem na nich zaskoczony,  nie wiedząc o co chodzi.
— Wzięłam tylko najpotrzebniejsze rzeczy — wyszczerzyła zęby i szturchnęła go w ramię, a on w odpowiedzi posłał jej krzywe spojrzenie.
A ja nadal nie wiedziałem o co chodzi.
— Czy to jest ta mała złośliwa niunia, która musi się na co dzień użerać się z Klimkiem?! – tuż obok nas pojawił się Ziobro, wyrwany z krainy czytanej przez siebie książki. 
— Też się cieszę, że cię widzę — z szerokim uśmiechem uścisnęła Janka, a ja dopiero wtedy połączyłem wątki, uświadamiając sobie, że ją znam.
Nie mogłem jednak entuzjastycznie zawołać jej imienia i wyściskać jak starą znajomą, bo niestety nasz relacja nie opierała się na jakiś przyjacielskich stosunek, a jedynie zaczęła się i zakończyła na przedstawieniu się i podaniu rąk, kilka lat temu, gdy Klemens zabrał ją na trening juniorów.  Praktycznie przez cały czas trzymała się Klimka i Janka, z którym od razu złapała nić porozumienia. Nie zwróciłem wtedy na nią zbytniej uwagi, a na pewno nie zainteresowała mnie tak jak teraz. Z tym, że chyba i tak miałem nikłe szanse z moimi zdolnościami oratorskimi. I na dodatku przeziębieniem. Krzysiu — jesteś panem swojego losu!

[Klemens]

                          Klimkę to tylko zabrać do ludzi, a od razu narobi ambarasu. I sztucznego tłumu. I jeszcze większego zamieszania. A zaczęło się od dwóch walizek, pełnych chyba kamieni z nad Morskiego Oka.  Oczywiście ja, jako najukochańszy przyjaciel musiałem to wszystko taszczyć. Za coś mnie Panie Boże tak pokarał? Ledwo wtargałem to wszystko na lotnisko, a ta już mi się zgubiła w tłumie ludzi. Znalazłem ją dopiero jak szczebiotała uśmiechnięta do biednego Krzysia Bieguna.  Chłopak miał bardzo nietęgą minę, pytającą „co ta laska ode mnie chce?” Rzuciłem mu się na ratunek, żeby  nieborak długo nie musiał przebywać w jej towarzystwie, bo by zagadała go na śmierć. I weź tu zrozum kobietę. Wczoraj całą noc narzekała, że jakim cudem ona zniesie tylu facetów przez tyle czasu. A tu proszę, zgub ją w tłumie, a już kogoś dorwie w swoje szpony gadulstwa. Na szczęście zaraz pojawił się i mój druh z pokoju — Janek Ziobro, który gadać mógł tyle co i Klimka. To się dobrali idealnie.  Krzysiek milczał, ale przysłuchiwał się z zainteresowaniem ich wymianie zdań, co jakiś czas śmiejąc się wraz z towarzystwem, jakby te żarty — szczególnie na mój temat — były zabawne. I ja mam z nimi wytrzymać? Zacząłem wypatrywać resztę kadry, bo brakowało Kota, Stocha i Żyły. Piotrka dostrzegłem pod tablicą z odlotami. Wiewiór stał i patrzył się  na nie jak zaczarowany, chociaż nie wiem co było w nich takiego pasjonującego. Dopiero po chwili podszedł do nas z szerokim uśmiechem na twarzy. 
— Fajnie tu mają — odezwał się, szczerząc zęby. 
— Ale i tak ci nie pozwolą pilotować — Kot pojawił się nie wiadomo skąd i stanął tuż obok Krzysia. 
Pewnie znowu uciekał przed stadem fanów. 
— Bez progu to bym się pewnie nie wybił – zaśmiał się tamten w odpowiedzi, a Klimka która czerwona na twarzy patrzyła na Kota, dołączyła do niego, przy okazji wzbudzając zainteresowanie w nowo przybyłych. 
— A z panią to się chyba nie znamy? – zagaił Pieter. 
— Jaka tam ze mnie pani. Klemencja jestem! — moja przyjaciółka uśmiechnęła się szeroko i podała dłoń Wiewiórowi, który uścisnął ją i sam się przedstawił. 
To samo uczynił Kot, a ja obserwowałem jak Klimka walczy z trzęsącą się dłonią i emocjami. Mało brakowało a bym prychnął śmiechem. Nie oszukujmy się, Klemencja jest bardzo towarzyska i otwarta, jednakże względem niektórych chłopaków traci tą pewność siebie. Na zasadzie Kota, polega to na tym, że moja droga sąsiadka jest jego chyba największą fanką, na całym świecie. I na dodatek się w nim buja, ale stanowczo zaprzecza tej teorii. Jasne, jasne. Ja wiem jak jest. Na szczęście jak na razie wszystko szło ładnie i po maśle. Nawiązała się bardzo sympatyczna rozmowa, która ukróciła czas oczekiwania do odlotu. W tym czasie dotarł sztab i nasz lider Kamil Stoch — we własnej osobie. Zanim weszliśmy na pokład samolotu, Kruczek oficjalnie przedstawił Klimkę, po której minie, wnioskowałem, że jest bardzo zażenowana. Nie umknął mi jeszcze jeden fakt. Tak jak z wszystkimi zdążyła się zapoznać i nawiązać przyjazne stosunki, tak ze Stochem nie od razu poszło w takim kierunku, jakby się chciało. Owszem, przedstawił się kulturalnie, z uśmiechem, ale wyczułem  i chyba nie ja jedyny, że podszedł do niej z lekką rezerwą. Klimka zresztą nie zaczynała swojej typowej gadki, bo chyba ze swoją kobiecą intuicją, doszła do wniosku, że jej obecność niezbyt spodobała się Kamilowi. Oj czułem kłopoty. A ja mam nosa do takich spraw. 





***
Cud! Napisałam dwójeczkę i jestem z tego powodu meeega szczęśliwa. Niestety pojęcie wolnego czasu, w moim przypadku występuję w znikomych ilościach, ale będę się starała po malutku tworzyć rozdział trzeci. 
Bardzo dziękuję za komentarze, wiele znaczą i bardzo motywują.
Co do kończącego się sezonu mam jedno malutkie ale - ŻE SIĘ KOŃCZY ;C Nie pozostaje jednak nic innego, jak trzymać kciuki za nasze orzełki w Planicy! Musi być podium! 
Pozdrawiam :)

sobota, 7 lutego 2015

Pierwszy

              


[1] Marzenie dalekich lotów - czyli jak się zakładać, żeby zainkasować dwie 
stówki i czy pan Andrzej postradał zmysły?


(Grudzień, 2013 r.)


[Klemencja]

            Gorący piasek pod stopami. Cudowny szum błękitnego morza. Ja, ubrana w słomianą spódniczkę i biustonosz z kokosów. Rozkoszuję się promieniami słońca i delikatnym powiewem, za który odpowiada kilku przystojniaków, wachlujących liśćmi palmy, tuż nad moją głową. Nagle, pojawia się Klimek. Jak zwykle musi się wyróżniać z tłumu, bo zamiast ubrać się odpowiednio do miejsca i pogody, ma na sobie kombinezon i kask, zaś pod pachą dumnie dzierży narty. Czy on jest normalny?
- Klimcia - brutalnie, szturcha mnie nartą, w ramię.
- Zjeżdżaj, odpoczywam - warczę w odpowiedzi.
- Klimcia... - szturchanie jest coraz mocniejsze, a głos donośniejszy. 
               Każdemu się wydaje, że przyjaźń z popularną osobą to jedna z najfantastyczniejszych rzeczy, jaka może się przytrafić zwykłemu śmiertelnikowi. Muszę was jednak wyprowadzić z błędu, bo jestem żywym przykładem tego, że nie zawsze wychodzi to na dobre. W chwili gdy zostałam brutalnie wyciągnięta ze snu, miałam ochotę mordować, skalpować i wyrządzać więcej dramatycznych szkód, o których się filozofom nie śniło. "Najpiękniejszym" faktem w tym wszystkim, było to, że jedynej przyjemnej w moim życiu rzeczy(jaką jest sen) pozbawił mnie właśnie najlepszy przyjaciel. Oczywiście, natychmiast podjęłam drastyczne kroki, jakimi było wymazanie kartki przypiętej do mojej tablicy korkowej, trzema wielkimi wykrzyknikami. Tuż przy punkcie piątym, listy powodów, dlaczego nienawidzę Klimka. Samych punktów jest już ponad dwadzieścia, ale lista ciągle rośnie, z czego info, że uduszę kretyna, za pozbawianie snu powtarza się co pięć linijek. Jak tak dalej pójdzie to zestawienie będzie o wiele bogatsze niż 95 tez Marcina Lutra, ale mniejsza o to. Mleko się wylało, a plaża pełna rozebranych przystojniaków, została gdzieś tam w mojej podświadomości. Jedyne co mi pozostało to zmierzyć się z rzeczywistością i Klemensem, który z wielce zadowoloną miną wiercił się na moim łóżku, sadowiąc się jak kocur i spychając mnie przy tym pod ścianę. Morderstwo niestety, nie wchodziło w grę, ale poważnie zaczynałam zastanawiać się nad przywróceniem kary tortur. 
- Jesteś gnojkiem - warknęłam w poduszkę, bo nie chciało mi się nawet podnieść ręki, żeby go uderzyć, 
Uśmiech, który pojawił się na jego twarzy był podsumowaniem tych 19 lat udręki, przed jakimi los zechciał mnie postawić. Tysiące polskich nastolatek, mogło dostrzegać w jego buzi, aniołka i idealnego kandydata na księcia z bajki, ale tylko ja dostrzegałam w nim skłonności sadysty i kompletnego świra. W końcu nikt normalny nie wstaje z własnej woli o 7:00 i jest gotowy do działania. 
- Marnujesz młodość - nie przestając się uśmiechać(jak terrorysta), odpowiedział na moje zarzuty. 
- Rzekł kujon i nudziarz - posłałam mu krzywe spojrzenie. 
Niestety tutaj kłamałam jak nigdy, bo kto jak kto, ale on bardzo dobrze znał pojęcie zabawy. Lubił imprezy i spontaniczne wypady na koncerty Happysad'u, na które zawsze mnie zabierał. Potrafił się bawić jak nikt, ale kiedy trzeba, ogarniał pośladki i stawał się odpowiedzialny. I to kolejny powód, dla którego nienawidzę mojego sąsiada i przyjaciela z piaskownicy. Nie żebym była nieodpowiedzialna. Po prostu, jakoś tak mam niezwykłe szczęście do przypałów. Dla przykładu, jak debil dałam się napuścić Klemensowi, żeby wleźć na czubek wiśni, która rosła w ogrodzie jego dziadków i pluć pestkami w każdego przechodzącego. Klimek jako ten chudy dryblas, bez problemów skakał po cieniutkich gałęziach, bez jakichkolwiek konsekwencji. Pozazdrościłam mu tego i jak papużka, podążyłam w jego ślady. Niestety dla mnie, jako pulchnego wtedy dziecka, cała zabawa skończyła się złamaną ręką, a Klemens dostał tylko w dupę, tak, że spał na brzuchu przez tydzień, ale zaczęłam podejrzewać, że to tylko takie kłamstwo, aby uśmierzyć mi ból. chociaż mentalnie.
- Podsumowała śpiąca królewna - zasyczał, bo zawsze miał kompleks na punkcie określania go tym mianem.
Dlatego zawsze tak go nazywałam.
- Czekam na księcia z bajki, aż obudzi mnie romantycznym pocałunkiem - zawołałam, dramatycznie łapiąc się za serce, co skwitował krótkim prychnięciem.
- Przecież jestem - uśmiechnął się, a po chwili złożył usta w dziubek.
Posłałam mu zdegustowane spojrzenie i pokiwałam głową w geście dezaprobaty, na co szczerze się zaśmiał. Punkt 7 - nienawidzę go, bo śmieje się nie wiadomo z jakiego powodu.
- Lepiej gadaj czy kiedyś dostaniesz powołanie do naszej kadry - zmieniłam temat - Bo w akademiku trąbią, że będziesz skakał dla reprezentacji Azerbejdżanu.
Przewrócił oczami, ale tylko dlatego, żeby ukryć rozbawienie. Był to nieskuteczny zabieg, bo przecież znałam go jak nikt.
- Pojutrze wyjeżdżam - odpowiedział dumnie - Engelbergu, szykuj się!
- Wow, załapałeś się na pomocnika Skrobota! Będziesz podawał narty?
Zacisnął wargi, co świadczyło o tym, że ogarnia go irytacja. Roześmiałam się radośnie, bo w końcu udało mi się dopiec przyjacielowi. Chłopak odpowiedział mi morderczym spojrzeniem i mocnym uderzeniem w ramię.
- Małpa
- Twoja miłość mnie uskrzydla - stwierdziłam, na co wybuchł śmiechem.
Po chwili jednak się uspokoił, a jego mina lekko zrzedła, co nie mogło ujść mojej wzmożonej uwadze. Klimek westchnął ciężko i spojrzał na mnie z powagą.
- Myślisz, że sobie poradzę?
Spojrzałam na jego przejętą twarz i po raz pierwszy zrobiło mi się go żal.
- Ja nie myślę, ja to wiem - odpowiedziałam, ale Klemens nie dał się przekonać  i  siedział z gradową miną.
Objęłam go dłońmi za szyję i przytuliłam swój policzek do jego, po czym uśmiechnęłam się lekko. Mógł być imprezowiczem, ale to wcale nie zmieniało faktu, że często zanadto przejmował się wieloma sprawami.
- Nie martw się, będziesz zajebisty - mruknęłam, ale to spowodowało, że na jego twarzy pojawił się tylko nikły uśmiech.
- Jak wskoczę do pierwszej 30 to będzie cud - rzucił gorzko, a ja podniosłam się zirytowana.
Posłałam mu krzywe spojrzenie, bo zaczął mnie wyprowadzać z równowagi. Nadal miał minę zbitego psiaka, co spowodowało, że mocno uderzyłam go w ramię. Chłopak spojrzał zaskoczony, a ja przywaliłam mu po raz kolejny.
- Za co?!
- Klemencjo to ciota i frajer, ale się nigdy nie poddaje! - warknęłam i chłopak znów oberwał w ramię,
Posłał mi bezradne spojrzenie, co wściekło mnie do reszty, wskutek czego, rzuciłam się na niego z pięściami. Oczywiście Klimek, nie mógł biernie czekać, aż go zatłukę, więc złapał za poduszkę, która posłużyła za tarczę ochroną przed ciosami. W końcu ją odrzucił i złapał mnie za nadgarstki, udaremniając ciosy. Spojrzałam na niego ze złością, a on? Tak, śmiał się jak wariat. Zresztą już wspominałam o tym, że Klemens lubi śmiać się z rzeczy niezrozumiałych dla innych.
- Z czego rżysz? - burknęłam, patrząc z rozdrażnieniem w jego oczy, które były pełne tej beztroskiej radości i rozbawienia, Bóg wie z czego.
- Uwielbiam cię - zakomunikował, następnie mnie puścił i z powrotem zajął większość mojego łóżka, kładąc się jak pan i władca.
- A ja cię nie - syknęłam - Jedź już bo ma cię dość i przynajmniej sobie odpocznę.
Wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu i puścił do mnie oko.
 - Luzik bella, będę dzwonić.
Nakryłam twarz poduszką, aby stłumić jęknięcie rozpaczy.


[Klemens]

                Z rozbawieniem obserwowałem wymianę poglądów między moim ojcem, a panem Wróblewskim. To już było swoistą tradycją, że z każdym spotkaniem, obaj kłócili się ze sobą o byle pierdoły. Oczywiście moja mamuśka wraz z rodzicielką Klimci uparły się, że kiedyś w galaktycznej przyszłości szanowni panowie pogodzą się - i baa! - zaprzyjaźnią, powodując, że cotygodniowy zwyczaj, jakim jest wspólna kolacja naszych rodzin, nie będzie opierać się na ciągłych starciach na linii Murańka vs Wróblewski. Nie oszukujmy się jednak, oni nigdy nie dotrą do porozumienia i prędzej Klimcia wystartuje za mnie w konkursie, niż oni zostaną najlepszymi przyjaciółmi.
- Kruczek dobrze robi, dając szansę młodzikom - mój ojciec walczył jako zwolennik odmłodzenia kadry.
- Brak im doświadczenia, wystarczą gorsze warunki i koniec. Nie polecą - pan Andrzej niezbyt zgadzał się z decyzjami odnośnie wpuszczania nas na Puchar Świata.
- Kot ma doświadczenie, a i tak gówno lata - no tatuś, nie patyczkujesz się.
- Ale ma predyspozycje i to się liczy. Zdolny i ambitny, sukces jest w zasięgu jego rąk.
No proszę jaki ojciec taka córka. Z tym, że Klemencji, Kot się chyba najbardziej podoba w aspekcie wizualnym.
- Twierdzisz, że Klemens nie ma predyspozycji?! - oczywiście mój tato, dojrzał w tym stwierdzeniu osobistą urazę.
A ja walczyłem z chęcią wybuchnięcia śmiechem. Żałuj Klimcia, że cię tu nie ma. Z drugiej strony, zacząłem się zastanawiać, co one tak długo robią w tej kuchni. Pewnie moja psiapsióła zrzuciła sobie czajnik na stopę, co by w ogóle mnie nie zdziwiło bo miała talent do kłopotów. Wyłączyłem się z rozmowy ojców i wyobraziłem sobie sytuację jak dziewczyna rzucając przekleństwami na każdą stronę, skacze na jednej nodze. I znów musiałem stłumić śmiech, to wszystko zaczynało się robić coraz bardziej śmieszne.
- A  Biegun w Klingenthal, to co? Przypadek? - ojciec był coraz bardziej zirytowany.
Wróblewski nie mniej.
- Pamiętaj, że była tylko jedna seria, kto wie czy nie zepsuł by drugiego skoku - odpowiedział jednak dyplomatycznie, niczym Polo Tajner.
Oczywiście Krzysztof Murańka nie byłby sobą gdyby nie rzucił jakiejś kąśliwej uwagi, jednak, na szczęście, tym razem wyrażenie opinii zostało przerwane przez wejście do jadalni trzech pań.
- Znowu się kłócicie - pani Wróblewska uśmiechnęła się łagodnie do obu mężczyzn, a ja spojrzałem na Klimcię, która z nietęgą miną, zajęła miejsce naprzeciw mnie. Od razu zarejestrowałem, że jej palec jest owinięty plastrem i po raz kolejny musiałem ukryć prychnięcie śmiechem. Ona to dostrzegła, bo po chwili poczułem pod stołem, mocne kopnięcie w kostkę. Pokazałem jej w odpowiedzi język, na co skrzywiła się i uraczyła moją osobę jedynie spojrzeniem pogardy. I jak tu jej nie uwielbiać.
-  Kulturalnie wymieniamy się poglądami - odpowiedział pan Andrzej, a raczej burknął, a mój ojciec pokiwał głową, co oznaczało, że zgadza się z Wróblewskim.
Spojrzałem na Klimcie, która spuściła głowę, żeby ukryć rozbawienie. Rozumiałem ją, też z trudem to robiłem.
- Oczywiście, a słychać was, aż w kuchni - stwierdziła ironicznie moja mama i posłała porozumiewawcze spojrzenie pani Lucynie.
Temat oczywiście zaraz został rozwiany, kiedy mamusie rozpoczęły dyskusję o zbliżających się wyprzedażach w sklepie jakimśtam. Nie słuchałem ich, razem z Klementyną rozpoczęliśmy wymianę głupich min, rywalizując które z nas się nie zaśmieje. Oj, było trudno. Nie zwróciłem nawet uwagi, że pani Lucyna zwróciła się do mnie z pytaniem i dopiero mocne kopnięcie, zaserwowane przez Klemencje uświadomiło mi, że uwaga przy stole, skupiła się na mojej osobie.
- Słucham? - zrobiłem głupią minę i posłałem pytające spojrzenie kobiecie.
Ojciec Klimci prychnął.
- Jak ci się podoba na studiach? - pani Wróblewska uśmiechnęła się zachęcająco.
No tak, typowy sposób rodziców na podtrzymanie konwersacji. To nic, że moja mama zapewne zrelacjonowała już wszystkie moje odczucia, które wyciągała ode mnie na drodze tortur i nieistotne, że Klimka już wszystko opowiedziała. Grunt to utrzymanie przyjemnej rozmowy.
- Hmm, dobrze. Ciężko, ale podoba mi się.
- Misia ci pewnie referaty pisze? - złośliwy uśmiech Wróblewskiego był bardzo pocieszający.
- Andrzej... - pani Lucyna spojrzała z naganą na męża, a on wzruszył jedynie ramionami i wrócił do jedzenia ciasta.
- Będzie pisała jeszcze przez jakiś czas - odpowiedziałem rzeczowym tonem, patrząc na mężczyznę - ale tylko do czasu, aż nauczę się składać literki - wyszczerzyłem zęby, a on posłał mi chłodny grymas, w jego mniemaniu będący uśmiechem.
Dosyć ironiczna odpowiedź z mojej strony spowodowała, że moja mama zmierzyła mnie surowym wzrokiem, a ojciec i Klimka parsknęli śmiechem. Pani Lucyna uśmiechnęła się słabo, jakby nie wiedząc jak zareagować.
- Idzie tylko pogratulować twojemu trenerowi zawodnika - odpowiedział.
- A idzie, idzie. Klemens znowu dostał się do kadry i leci do Engelbergu! - walczyłem ze sobą, żeby nie uderzyć się dłonią w czoło, słysząc przechwałkę w głosie mojego ojca.
- A będzie pierwsza trzydziestka? - uśmiech, który pojawił się na twarzy Wróblewskiego, był najbardziej ironicznym grymasem, jaki miałem szansę zobaczyć w swoim 19-nastoletnim życiu.
- Będzie pierwsza dziesiątka - wtrąciła się Klimka, która jak do tej pory milczała.
Uśmiechnąłem się do niej i dostałem taką samą odpowiedź.
- Masz, kochanie zbyt optymistyczne spojrzenie na świat - odpowiedział jej ojciec, a ona jedynie posłała mu promienny uśmiech.
- To nie optymizm, założyłam się o dwie stówy z kolegą z roku, że Klimek skoczy minimum na 130 metr.
Gdyby spojrzenie zabijało, Wróblewski zamordowałby własną córkę. Nie przejęła się tym jednak tylko wyraźnie z siebie zadowolona, że ucięła głupią dyskusję, zajadała szarlotkę. Spojrzałem na tatę, który z uznaniem świdrował wzrokiem moją przyjaciółkę. Zapunktowała. Chyba nie zdążyłem wspomnieć, że mimo faktu iż moja mama i pani Wróblewska się przyjaźnią, tak jak ja i Klemncja, a nasi ojcowie nie lubią, to jeszcze pan Andrzej mnie nie znosi, a mój szanowny tatuś nie przepada za Klimcią. O ironio!


[Klemencja]
     
         Leżałam na łóżku i obserwowałam jak Klimek pakuje walizkę. Był tak zestresowany, że koszulka latała mu w dłoniach i nie był w stanie jej złożyć, jak należy. Prychnęłam śmiechem i wyrwałam mu ubranie z rąk i zaczęłam robić to, do czego on nie był w tej chwili zdolny. Spojrzał na mnie przerażony i usiadł obok, po czym zamarł, nie ruszając się ani o milimetr, a jedynie patrząc pusto w obrany przez siebie punkt. Gdyby nie fakt, że mrugał, doszłabym do wniosku, że umarł. Dokończyłam więc pakowanie walizki za niego i usiadłam obok po turecku i mocnym szturchnięciem spowodowałam, że spojrzał na mnie tym przerażonym, bardzo nie Klimusiowym wzrokiem.
- Ktoś tu jest zesrany - zagwizdałam.
Obudził się z tego transu i sprzedał mi kuksańca.
- Oj weź, ja tu się stresuję - warknął.
Poziom irytacji w jego głosie, niebezpiecznie zaczął się zbliżać, do granicy, po przekroczeniu której Klemens zdawał się być wręcz histerykiem.
- Nie przesadzasz trochę? Przecież to nie debiut - wzruszyłam ramionami i położyłam się na jego łóżku, patrząc w ścianę.
Klimek poszedł za moim przykładem i ułożył się obok, ale nadal był zestresowany. Nie odpowiedział na moje słowa, jedynie tępo wpatrywał się w sufit usilnie nad czymś myśląc. Dopiero po chwili odwrócił głowę w moją stronę i posłał mi bezradne spojrzenie.
- Nie debiut, ale skok spieprzyć mogę.
Oho, jeżeli Klimuś używa wulgarnych słów to wiedz, że coś się dzieje. A mówią, że to kobiety są skupiskiem różnorakich emocji. I z tym się nie zgodzę, bo mój przyjaciel był idealnym potwierdzeniem tego, że faceci też mają wiele sprzeczności pod kopułą. Na przykład Klemens, zwykle jest pierwszym chętnym aby pójść na imprezę i zawsze miał głupie pomysły w które mnie wciągał. Można by rzecz, że jest wyznawcą teorii Ziobry luz w dupie, ale kiedy tylko przychodziło co do czego potrafił się spiąć jak gacie w kroku i martwić, jakby miał 50, a nie 19 lat. Tak jak teraz. Całkowicie przejął się zawodami w Engelbergu i nijak nie mogłam go uspokoić, że sobie poradzi, że poleci minimum na 130 metr, przy okazji obdarowując mój portfel dwiema stówami.
- Zluzuj majty - huknęłam go w ramię, cytując mój ukochany kabaret z Lublina.
Nie skomentował tego jednak, ani słowem, ale mogłam przysiąc, że przewrócił oczami i zrobił typową minę mówiącą co za beton. Punkt bodajże 19 - nienawidzę Klimka, bo irytuję mnie gdy milczy i przewraca oczami, na znak oburzenia.
- To nie jest zabawne - warknął.
- Oczywiście, że jest. Zawsze mnie bawisz, gdy stajesz się histerykiem.
Za to stwierdzenie oberwałam poduszką. Czasem odnoszę wrażenie, że znajduję się w jakimś serialu, gdzie bohaterowie rzucają sobie ironiczne uwagi, widownia się śmieje i gra gitara.  Niestety moje życie to było istne pandemonium szyte grubymi nićmi, gdzie mamcia ciągle użalała się nad faktem, że czas poświęcam nauce, a nie odnalezieniu miłości życia(kij, że dopiero od niedawna posiadam dowód i wiele korzyści z nim związanych), zaś ojciec wciąż upierał się, że powinnam ostro studiować i zrobić międzynarodową karierę, zostając fizjoterapeutką kadry austriackich albo niemieckich skoczków narciarskich. Nie żeby ojciec nie kibicował Polakom. Po prostu sens jego życia stanowi ciągła rywalizacja z niejakim Krzysztofem Murańką, na podstawie której, chce abym odnosiła większe sukcesy niż Klimek. Nie pytajcie dlaczego. Ja tam nigdy nie zrozumiem własnego ojca. Szczególnie, tego jego błędnego przekonania, że kiedyś w galaktycznej przyszłości przestanę przyjaźnić się z Klimkiem, znienawidzimy się, a to samo przytrafi się mojej mamie i pani Murańce, w skutek czego, ojciec w spokoju będzie mógł się nie lubić z panem Krzysiem. Może jednak zaprzestanę już dywagować i powrócę do tematu Klimusia, którego czasami całkowicie nie mogłam pojąć, chociaż starałam się z całych sił. Wstałam więc z łóżka i zaczęłam krążyć po pokoju niczym sęp, wypatrujący padliny. Szczerze powiedziawszy, nie jestem w najmniejszym stopniu perypatetykiem, ale sytuacja doprowadziła do takiego stanu rzeczy, że gdybym nie chodziła - to nie daj Bóg! - fizycznie skrzywdziłabym Klemensa. Tak więc, kręciłam się po pokoju przybierając stosowne miny, aby wyglądać jak najbardziej poważnie. Kiedy już zdecydowałam się na tą, która świadczyła o mojej stanowczości, odwróciłam się w stronę przyjaciela, który przez cały czas obserwował moją osobą z zainteresowaniem.
- Masz minę, jakbyś miała zwymiotować - stwierdził po chwili, a mi opadły ręce.
- Bo zaraz tak się stanie - warknęłam - Wiesz kim ty jesteś?
- Debile, kretynem, ciotą... - zaczął wymieniać ze znudzonym wyrazem twarzy.
- Nie, mam na myśli inne określenie - przerwałam mu, na co uniósł brwi ze zdziwieniem i podniósł się do pozycji siedzącej.
- Zżera mnie ciekawość - uśmiechnął, ale jego twarz nadal była jednym wielkim lamentem zakopiańskim.
- Jesteś jateistą - prychnęłam.
Oczywiście kompletnie mnie nie zrozumiał.
- Kim przepraszam? - jego twarz odrobinę pojaśniała, dlatego, że rozbawiła go moja uwaga.
Punkt 25 - nienawidzę go, za to, że wciąż się ze mnie śmieje.
- JATEISTĄ! Jesteś jateistą bo w siebie nie wierzysz.
Przestał się uśmiechać i jedynie spojrzał na mnie jak na idiotkę.
- Skończ z kwejkiem. Jesteś uzależniona.
Moje mordercze, opatentowane spojrzenie pognało priorytetem w jego stronę, no bo jak tu nie być przykładem hetery(i wcale nie mówię tu o greckiej, niezależnej wersji dziwki) jeżeli najlepszy przyjaciel tak często sprawdza moją i tak świętą cierpliwość. O czym my tu mówiliśmy? A tak! O kwejku...
- Zamknij buźkę i posłuchaj, co mam do powiedzenia, bo nie będę powtarzać - oczywiście już miał zamiar coś wtrącić, ale posłałam mu tak wściekłe spojrzenie, że się zamknął. - Jeżeli jeszcze raz usłyszę, jak jęczysz, że źle skoczysz, albo że jesteś beznadziejny, to przyrzekam ci, że jeszcze dziś opublikuję na facebooku twoje kompromitujące zdjęcie z czasów, gdy mieliśmy po 3 lata. Uwierz mi, będziesz bardzo popularny i to nie z powodu dalekich skoków - syknęłam.
Jego oburzona mina, powiedziała wszystko. No i ta chęć mordu w oczach, ale on ją zawsze ma. A ja zawsze się tym nie przejmuję. Przecież gdyby tak było, to musiałabym zakończyć znajomość z tym irytującym dupkiem.


***
Milion lat później

- Cholera jasna! - wrzasnął ojciec, trzaskając gazetą o stół i wychodząc do kuchni.
Dopiero gdy zniknął z pola widzenia zatarłam ręce i uśmiechnęłam się szeroko, bo pajac się postarał i mój portfel powiększył się o dwieście polskich złotych. Kamera pokazała szczęśliwego Klimka, który z szerokim uśmiechem, po zobaczeniu wyniku, pomaszerował pewnie do szatni.
- Andrzeju, nie denerwuj się - z kuchni dobiegł głos mamy, a ja parsknęłam śmiechem, przypominając sobie popularny filmik z youtube'a. Ale jak mam się nie denerwować - brakowało mi takiej odpowiedzi ze strony ojca, ale on milczał jak zaklęty, nawet nie rzucając gromów. Byłam w stanie postawić trzy stówy, że nadal był porządnie wkurzony i jedna iskra, a rozpętałby piekło.
- Przestań znęcać się nad tą pomarańczą - ton mamy majaczył na granicy rozbawienia, a lekkiej irytacji - Powinieneś się cieszyć, że Klemens odniósł sukces - stwierdziła.
Ojciec jedynie burknął coś pod nosem, ale byłam przekonana, że to nie było nic miłego. Zapadła cisza, przerywana jedynie odgłosami z telewizora. Rozłożyłam się na kanapie, oglądając telewizję, gdzie Polo Tajner opowiadał zawzięcie o fantastycznych skokach polskich skoczków. Brawo, to pewnie wszystko jego zasługa, Nagle z kuchni rozległ się trzask, uderzanej pięści o stół, a ja podskoczyłam przerażona nie wiedząc co się dzieje.
- Co ty ro... - zaczęła mama, a ojciec wbiegł do salonu i posłał mi roziskrzone spojrzenie.
Oho, już się boję.
- Wiem już jak to skończyć! - zawołał, ale nadal nie wiedziałam o co mu chodzi.
Po prostu postradał zmysły. Spojrzałam na mamę, która ze zdziwioną miną stała w drzwiach do salonu. Posłałam jej przerażone spojrzenie, a ona jedynie wzruszyła ramionami.
- Też zrobisz karierę! - dodał entuzjastycznie, a mama z ulgą wypuściła powietrze.
Mi jednak nie było wesoło.
- Chyba nie chcesz mnie posadzić na belce? - zapytałam słabo, bo zaczynałam się obawiać o swoje zdrowie i życie.
Kiedyś już próbował ze mnie zrobić skoczkinię i nie skończyło się to dobrze. Do dziś pamiętam atak paniki, którego doświadczyłam siedząc już na belce na Wielkiej Krokwi, oraz wstydu gdy cała banda ludzi starała się mnie z niej ściągnąć. Nigdy więcej nie spojrzałam na narty, a tamta sytuacja śni mi się do tej pory, równie często jak rozebrani faceci. Jeżeli teraz znowu próbował powrócić do tego pomysłu, to nie pozostało mi nic innego jak uciec z domu.
- Coś o wiele lepszego! Zobaczysz! - uśmiechnął się szeroko, a ja wpadłam w panikę.
Tak. Boję się własnego ojca.







***
Taki mały rozdziałek, na sam początek.
Zdecydowanie nie mam zielonego pojęcia czy wychodzi to co chcę.
Liczę na to, że się ogarnę i kolejny rozdział pojawi się dosyć szybko i będzie satysfakcjonujący.

Co do dzisiejszych lotów to nie mam komentarza. Druga seria była trochę niezadowalająca, ale nadal mocno zaciskam kciuki za loty naszych orzełków! Pozdrawiam cieplutko! 




sobota, 24 stycznia 2015

Prolog


"Hej, ja przed tobą się rozbieram

Zrzucam zmięte brudne myśli

I przed tobą umieram
Chore serce otwieram
Bez znieczulenia
Hej, ja przed tobą się rozklejam
Wcieraj ciepłe lepkie wspomnienia
Tylko w tobie nadzieja
Teraz chore serce otwieraj
Bez znieczulenia
Bo w mojej głowie zamieć
Czarne, czarne chmury
Zawierucha, deszcz do spółki z gradem
Jakieś obce znów głosy podpowiadają mi bzdury
Tak trudno mi, trudno mi, trudno mi, trudno mi być"




         Pamiętasz tamte czasy? Tego dnia kończyłam 18 lat, a Ty w prezencie, zabrałeś mnie na koncert naszego ukochanego zespołu. Byliśmy tacy szczęśliwi. Skakaliśmy jak wariaci i zarzucaliśmy głowami, niczym rasowi metalowcy. To nic, że byłeś króciutko ostrzyżony, bo moje długie czarne włosy, z niebieskimi wtedy, końcówkami nadrabiały za dwoje. 
          Mówią, że szczęście  trwa krótko. Trzeba na nie zapracować i opłacić je, latami bólu i niepowodzeń. To prawda, tylko, że w naszym przypadku wszystko było na odwrót. Przez te wszystkie lata byliśmy szczęśliwi i w końcu los zechciał za to zapłaty. Bóg się zabawił i wystawił nas na ciężką próbę. Twoja siła i wiara pozwalała Ci, całe życie, zwalczać te kłody, ale ja tylko z pozoru byłam twarda. Zawsze mówiłeś, że jestem jedyną kobietą, która potrafi szybko i bezboleśnie podjąć decyzję, nie licząc się z konsekwencjami. I skoro potrafię zmierzyć się z każdym problemem, to nikt i nic nigdy mnie nie złamie. Lecz złamało. Wybór przed którym zostałam postawiona chyba zmienił wszystko. 
                 Tęsknię za starymi czasami. Za beztroską. Za pobudkami z Twojej strony. Za spacerami po Krupówkach czy odpoczynkiem w postaci leżenia u któregoś w pokoju i słuchania muzyki, Nawet tęsknię za piskami Twoich fanek, których przybywało z każdym sukcesem. Tęsknie za przesiadywaniem w kawiarniach gdzie ja mogłam zjadać już piąte ciastko, a Ty patrzyłeś z zazdrością bo musiałeś pilnować wagi. 
                   Przyjaźń przetrwa, ale niepewność pozostanie. Czy ona nie zmażę naszego spokoju? Czy kiedyś bez przeszkód znowu pójdziemy nad Morskie Oko, aby przegadać godziny, a potem oberwać szlaban od rodziców za późny powrót? Czy nigdy nie poczuję ukłucia zazdrości, kiedy spotkam Cię z Nią w kawiarni? Tam gdzie kiedyś chodziliśmy we dwójkę. Nie mam jednak żalu. To wszystko zaczęło się ode mnie. Od znieczulenia, które stosowałam na Twoją osobę. Od Niego. 


"Bo w mojej głowie zamieć
Czarne, czarne chmury
Zawierucha, deszcz do spółki z gradem
Jakieś obce znów głosy podpowiadają mi bzdury
Tak trudno mi, trudno mi, trudno mi, trudno mi być
Z tobą razem"




*** 

Cóż ja mogę powiedzieć.
Początki są trudne, ale żyję nadzieją, że mój nie jest tak dramatyczny.

Pomysł się rzucił, postanowiłam się podchwycić bo spontaniczność w moim przypadku, daje dobre skutki, a przygotowanie - tragiczne. Pozdrawiam serdecznie :)