wtorek, 17 marca 2015

Drugi





                           [2] Dlaczego Klimek nie ogląda komedii romantycznych? 
                                        I dlaczego pan Andrzej postradał zmysły?





(Grudzień 2013r.)

[Klemens]
     
                      Miłość to jedna z najbardziej zagmatwanych relacji międzyludzkich. Jako pełnoprawny facet nigdy nie rozumiałem tej całej fascynacji kobiet łzawymi romansidłami, zawsze kończącymi się tak samo. Raz w życiu obejrzałem w towarzystwie Klimki To tylko seks, ale zasnąłem w momencie apogeum konfliktu między głównymi bohaterami. Obudziłem się dopiero, w momencie kiedy Klemencja próbowała wsadzić mi do ust kapcia, bo jak twierdziła chrapię tak, że trzęsie się podłoga. Ja chrapię? Chyba muszę nagrać jej własne występy. Oczywiście oberwałem jakimś piorunującym spojrzeniem, no bo jak mogłem zasnąć na tak świetnym filmie. A gdy nieśmiało zaproponowałem, żeby wykorzystać motyw seksu bez emocji w prawdziwym życiu, to oberwałem poduszką. Zrozum człowieku kobietę! Jest nawet taka książka  Wszystko co mężczyźni wiedzą o kobietach — jakiegoś amerykańskiego psychologa, którego nazwiska nie przytoczę, bo nie pamiętam. Zdecydowanie ten facet wygrał wszystko, a ta książka to jeden wielki konkret.
                      Powracając jednak do tematu miłości i jej odzwierciedlenia w moim życiu, to niestety nigdy nie byłem takim "farciarzem" jak ci wszyscy bohaterowie tych "genialnych" filmów, gdzie facet wylewając na laskę sok, powoduje że zakochują się w sobie do szaleństwa. Ta, jasne. Spodobała mi się kiedyś taka Jolka z naszej szkoły. Spróbowałem tego, pożal się Boże, patentu. Oberwałem w pysk i tyle widzieli moje szanse. Klimka do tej pory nie wie dlaczego tak nagle zrezygnowałem z poderwania Jolanty. No i dobrze. Nie zniósłbym jej kpiącego spojrzenia i złośliwych komentarzy. Z drugiej strony, mógłbym ją poprosić o radę, ale po co? Miałem wtedy 15 lat i w tych sprawach byłem zielony jak ufoludek i wstydziłem się o tym gadać, a zresztą Klimka też nie lubiła gdy temat niebezpiecznie zbliżał się w tamtym kierunku. Może ze względu na pewien incydent z lat poprzednich, nie wiem. Nigdy jej o to nie zapytałem. Potem już nie trafiła mi się odpowiednia kandydatka, bo wiadomo skoki, nauka, zresztą nie mam pojęcia czy znalazła by się jakakolwiek dziewczyna, która tolerowałaby spadek na dalszy plan przy Klemencji, no bo co jak co, ale u mnie przyjaźń ponad wszystko. Tak więc, żyłem sobie spokojnie bez uczuciowych zawirowań, bez tej adrenaliny, nóg jak z waty i motyli w brzuchu. Aż do teraz.
                      Kiedy się uśmiechała, wirowało mi w głowie. Kiedy posyłała mi promienne spojrzenie poziom oksytocyny rósł i wzmagał we mnie potrzebę bliskości i chęć złapania jej za rękę i trzymania przez cały czas. Przy każdym geście z jej strony i spojrzeniu nogi się pode mną uginały a serce waliło jak dzwon. Byłem chory. Poważnie chory. Z miłości. A to wszystko przez jeden przypadek. Zaraz po powrocie z Engelbergu, zamiast —  jak obiecałem  —  pędzić do Klimki, to musiałem lecieć do sklepu, bo mamcia postanowiła wykorzystać mój powrót i poddać jednocześnie torturom. Bo nie cierpię zakupów. Wręcz przeraża mnie perspektywa kręcenia się między półkami i wieczne poszukiwania produktów, gdy na dodatek ochroniarze kroczą za tobą i patrzą, jakbyś był złodziejem. A do korzystania z tych osiedlowych sklepików mam alergię, od czasu jak mama kazała mi kupić podpaski. NIGDY WIĘCEJ. Ale wracając do przerwanej opowieści, to zakupiłem to co musiałem i obładowany jak baba z targu wracałem do domu przez Krupówki. Oczywiście tłumy, bo jakże inaczej. Zimową porą z feriami za pasem, ludzie odwiedzali Zakopane, że tak powiem, całymi stadami. Spuściłem głowę i starałem się wmieszać w tłum, bo od czasu moich występów w Pucharze Świata byłem dosyć rozpoznawalny na ulicy. Nagle zauważyłem, że dziewczynie, idącej przede mną wypadły rękawiczki. Nie mogłem zareagować inaczej, dżentelmen i te klimaty, jak to mawiają. Przełożyłem torbę z zakupami do drugiej dłoni i tą wolną podniosłem zgubę ze śniegu. Kiedy spojrzałem przed siebie, zauważyłem jeszcze jej plecy znikające w tłumie. Pobiegłem za nią, bo jak widać nie zwróciła nawet uwagi, że pogubiła części garderoby.
  — Zaczekaj! — zawołałem, jak debil zresztą bo jakim cudem mogła wiedzieć, że te słowa są skierowane do niej.
Oczywiście ludzie odwracali się w moim kierunku, ale nie zwracałem na nich uwagi, bo miałem inny cel. Na szczęście i ta właściwa osoba zatrzymała się i spojrzała w moją stronę, a ja wtedy zdębiałem.
Chyba ta chwila nie była tą filmową. No wiecie, wszystko w zwolnionym tempie, świat przestaje istnieć, para zostaje porażona tym uczuciem   —  niestety, to nie było to. Dziewczyna obrzuciła mnie zainteresowanym spojrzeniem, uśmiechając się subtelnie, ukazując przy tym urocze zagłębienia w policzkach, które były delikatnie zaróżowione od mrozu. Kilka kosmyków blond włosów, buntowniczo wyskoczyło spod czapki, kręcąc się pod wpływem wilgoci i padającego śniegu. Jednak najbardziej urzekły mnie w tamtej chwili oczy  —  wielkie, pełne ciepła niebieskie tęczówki. Dobra, myliłem się, ja zostałem porażony uczuciem, ale ona, zdecydowanie nie wyglądała na osobę, która się zakochała. Po prostu była.
 — O, moje rękawiczki  —  zawołała aksamitnym głosem i nie byłem do końca pewny czy tak naprawdę brzmiała, czy tak mówił mi o tym mój irracjonalizm.
 — Dziękuję bardzo  —  spojrzała mi w oczy, z błyskiem w swoich, a ja czułem, że topnieję pod ich wpływem.  —  Muszę się chyba jakoś odwdzięczyć  —  dodała z uśmiechem, a ja wydałem w środku dźwięk tryumfu.
Umów się ze mną, umów się ze mną, umów się ze mną  —  błagałem w duchu, czekając na propozycję, tego blond anioła. Umów się ze mną, umów się ze mną, umów się ze mną...
 —  Może kawa?  —  zaoferowała, a ja mało nie podskoczyłem z radości.
 —  Skoro proponujesz...  —  uśmiechnąłem się zadziornie, bo doszedłem do wniosku, że nie powinienem okazywać emocji, które kotłowały się we mnie i powodowały ścisk w żołądku.
Jednak nie ma co ukrywać, w tamtej chwili czułem się jakbym wygrał Puchar Świata.



[Klemencja]
                      Zrobiłam chyba z milion kilometrów, przemierzając swój pokoju w te i wewte. Można by rzecz, że byłam w tym momencie rozemocjonowana i gotowa zrobić coś nieprzewidywalnego. Ale nie. Nie skoczyłam z balkonu, nie wybiegłam z domu, nie zrobiłam awantury, chociaż powinnam. No może doszło do małej kłótni, ale kto by się nie zdenerwował, słysząc zwariowany pomysł swojego własnego ojca. Jego plan był tak idiotyczny, że nie mogłam uwierzyć, że on to wymyślił. Mimo, że usłyszałam o nim kilka dni temu, to do tej pory nie potrafiłam uspokoić zszarganych nerwów. Potrzebowałam Klimka, ale  on wrócił w dzień Wigilii, ja pojechałam do babci i do domu zawitałam dopiero kilka dni później, oczywiście po to, żeby się pakować. Tego wieczoru mieliśmy iść na kolację do państwa Murańków, a ja pierwszy raz w życiu bałam się tej wizyty. Na dodatek Klimek zaginął i nie miałam nawet szansy pogadać z nim przed zbliżającą się masakrą. Zaczęłam się zastanawiać czy może jednak wyskoczyć tym balkonem?

***
        

                       Każda kolacja wyglądała jednakowo. Wszystko było jednym, wielkim, pieprzonym Matrixem. Poważnie. Za każdym razem odczuwałam deja vu, bo praktycznie wszystko przebiegało identycznym ciągiem wydarzeń. Na początku zasiadaliśmy do wspólnego posiłku, podczas którego, nawiązywała się przyjemna rozmowa. Nie zamierzam ukrywać, że nie trwała ona długo, bo szanowni panowie zawsze znaleźli punkt, w którym się nie zgadzali. I nie ważne czy to było w kwestii polityki czy sportu. Nie potrafili znaleźć nici porozumienia, albo po prostu nie chcieli. W chwili zaostrzenia konfliktu, zazwyczaj matki ulatniały się do kuchni w celu pokrojenia ciasta i przygotowania herbaty, zaś ja przeważnie brałam ich przykład i uciekałam tuż za, ciesząc się chociaż chwilą spokoju i ciszy. Klemens nie miał takiego szczęścia, gdyż jako facet zostawał w towarzystwie ojców i musiał znosić te sprzeczki, które najczęściej dotyczyły jego samego. Tym razem było podobnie, ale miałam na głowie większy problem niż utarczki na linii Wróblewski - Murańka. Dobrze wiedziałam, że temat, odnośnie planów mojego ojca, zostanie poruszony i nie było siły, żeby tak się nie stało. Najbardziej jednak frustrował mnie fakt, że nie mogłam się podzielić swoimi wątpliwościami z Klimkiem, bo od czasu jego wyjazdu do Engelbergu, po raz pierwszy spotkaliśmy się na kolacji, gdzie nie było warunków do prywatnej rozmowy. A mieliśmy dużo do omówienia. Zatem, skończyło się na tym, że towarzyszyłam rodzicielkom w kuchni, ale tylko ciałem, bo myśli ciągle błądziły wokół "genialnego" pomysłu mojego szanownego tatusia. Zastanawiałam się, jak się z tego wszystkiego wycofać, a odpowiedzi na to pytanie nie udzielił mi nawet gorący czajnik, który złapałam gołą ręką, a następnie odstawiłam z szybkością światła na blat. Przy okazji zwróciłam na siebie uwagę towarzyszących mi pań, które z racji samego faktu bycia matkami, zareagowały wręcz ekspresowo. W ruch poszła zimna woda, jakaś mrożonka, a na końcu lodowaty okład. W związku z tym, do stołu powróciłam z kolejną "raną wojenną", co nie umknęło uwadze mojego drogiego przyjaciela, który posłał mi wielce rozbawione spojrzenie. W odpowiedzi kopnęłam go pod stołem w kostkę, a jego uśmiech momentalnie zmienił się w grymas. I dobrze mu tak. Zripostowałam mu się głupią miną, ale nie był gorszy, bo zez w jego wykonaniu o mało co, nie spowodował, że prychnęłam śmiechem. Skończyło się jedynie na wciągnięciu gorącej herbaty nosem i fali łez, która zalała moje policzki. Oczywiście, rodzice od razu zwrócili na mnie uwagę. Pani Krysia poderwała się z krzesła, przynosząc mi pudełko chusteczek, a przerażona matula nalała mi do pustego kieliszka wodę, jakby miała mi w jakikolwiek sposób pomóc. Klimek walczył ze śmiechem, na co wyraźnie wskazywała jego czerwona twarz i łzy w oczach. Punkt 30  —  nienawidzę go, bo nabija się z moich wpadek(często bardzo bolesnych). W końcu jednak sytuacja została opanowana, do tego stopnia, że panowie z powrotem powrócili do polemiki na temat tego, czy Hula powinien dostawać szansę na starty w Pucharze Świata, czy może powinien kończyć karierę. NA SZCZĘŚCIE nie słuchałam tych dyskusji i nie wiedziałam, kto co sądził na ten temat. Z krainy moich myśli nieokrzesanych wyrwał mnie pan Krzysio, mówiący coś o mojej, skromnej, biednej, osobie. Podniosłam na niego wzrok, dostrzegając jego tryumfalny wyraz twarzy.
 —  Tato...  —  ostrzegawczy ton głosu Klemensa, uświadomił mnie, że Krzysztof Murańka powiedział na mój temat, coś bardzo niemiłego.
Będę płakać.
 —  No co? Andruś zawsze ma wiele do powiedzenia w kwestii twoich sukcesów, a nie zajmuje się osiągnięciami swojej córki. No właśnie, Andrzej? Kiedy Klemka będzie fizjoterapeutką w kadrze Niemców albo Austriaków?
Nie, nie, nie, nie, nie. Milcz Andrzej! Kupię ci czołg.
Niestety mój tatuś nie pojął jeszcze zdolności czytania w myślach, albo chociaż odbierania moich rozpaczliwych sygnałów, bo ku zaskoczeniu ojca Klimka, uśmiechnął się szeroko i objął mnie ramieniem, a ja skurczyłam się w sobie i wypiłam łyk wody z kieliszka, irytując się przy okazji, że nie dolali mi wina. Może pod wpływem alkoholu, zniosłabym to co miało się wydarzyć.
 —  A widzisz. Dziękuję ci, że mi przypomniałeś...  —  ta, jasne. Takich rzeczy to mój ojciec nie zapomina  —  Rozmawiałem ostatnio z prezesem Tajnerem, który bardzo się ucieszył na moją propozycję, aby Michasia w ramach przyuczenia się i obserwacji, pojechała na kilka konkursów Pucharu Świata, razem z polską kadrą.
W ciszy, jaka zapadła, dało się słyszeć jedynie odgłos uderzenia mojej ręki o moje czoło i wypluwanej przez Klimka wody. Zaczęłam się zastanawiać czy, ktoś zwróciłby uwagę, gdybym wlała resztę wina do swojego kieliszka, ale mój ojciec uniemożliwił mi jakikolwiek ruch, bo nadal mocno mnie obejmował. Pomiędzy palcami dłoni, w której chowałam twarz, spojrzałam na zgromadzonych przy stole. Pan domu, w którym odbywała się kolacja, nadal patrzył z niedowierzaniem to na mnie, to na ojca. Moja mamcia drapała się w czoło na znak niezręczności, a pani Krysia uśmiechnęła się rozpaczliwie, nie wiedząc jak zareagować. Na Klemensa spojrzałam na końcu, ale w żaden sposób nie wyłapałam jego wzroku, bo skupiony był na wycieraniu się serwetką.
 —  To fantastyczna wiadomość. Gratuluję Klemencjo  —  dopiero po chwili, pani Murańka, odzyskała zdolność mowy i posłała mi szczery uśmiech, mimo, że w oczach nadal czaiła się niepewność.
 —  Prawda!  —  tatulek przytaknął z entuzjazmem, którego nikt przy stole nie podzielał.
 — To bezsens!  —  pan Krzysztof otrząsnął się z pierwszego szoku  —  Przecież ona nie ma za grosz doświadczenia. I na takie głupoty mają iść pieniądze ze Związku Narciarskiego?! Tajner oszalał.
 —  Mówiłem, że to w ramach PRZYUCZENIA SIĘ, Krzysiu. Niepłatne. Michalinka nabierze doświadczenia, przy okazji pomoże Gębali, a to ładnie będzie potem wyglądać w CV.
 —  A co ze studiami?  —  nieśmiało wtrąciła pani Krysia  —  Nie nałapie zaległości?
 —  To również udało się załatwić. Wszelkie egzaminy będzie zdawała w drugim terminie.
Pan Krzysztof pokiwał głową z dezaprobatą.
 —  Oszaleliście...
No tak, w jego mniemaniu to był pewnie mój pomysł. Zazdrość o wyczyny Klimka itd. Zatęskniłam nagle za swoim pokojem i cieplutkim łóżkiem, gdzie nie musiałam znosić tych oskarżających spojrzeń. Przecież to nie moja wina. Nie prosiłam o to. Nie chciałam jeździć po tych wszelakich konkursach i być dziewczynką na posyłki. Owszem, lubiłam oglądać skoki, byłam na kilku konkursach w Zakopanem i znałam kilku kolegów Klimka, ale jakoś nie bardzo pociągało mnie takie zajęcie. Wiedziałam, że wiele osób dałoby się pokroić za taką możliwość i że to była wielka szansa, ale ja nawet nie do końca byłam pewna czy chcę być fizjoterapeutką. Tak naprawdę te całe studia to pomysł tatusia, który uważał, że to szczyt moich marzeń. Nie potrafiłam mu się jakoś sprzeciwić, przecież nie chciał dla mnie źle. Jednak czasami miałam dość tego, że niektóre decyzje były podejmowane za mnie, tak jakbym była dzieckiem. Podniosłam wzrok z nad kieliszka i dostrzegłam spojrzenie Klemensa, który zdawał się być rozczarowany. Nie dziwiłam mu się, też byłabym wściekła, gdyby coś przede mną ukrył. Przecież darzyliśmy się zaufaniem, w końcu na tym polega właśnie przyjaźń. W tamtej chwili to malutkie faux pas, mogłam uznać za największy problem z jakim się zetknęliśmy, bo niestety nie przeczuwałam, że to małe ukrycie prawdy, było niczym w porównaniu z tym co miało nadejść w przyszłości.


***
          
                    Zirytował się wtedy, bo i owszem miał ku temu powody. Przyjaźnimy się, ufamy sobie, a ty tak po prostu postanowiłaś ukryć przede mną taki malutki fakcik  —  syknął wtedy rozdrażniony, mrugając z milion razy na minutę. Nie wiem, co on miał z tym mruganiem, ale za każdym razem, kiedy był zdenerwowany to trzepotał rzęsami, niczym rasowa kokietka. Miał taki odruch i to zawsze po nim rozpoznawałam, że coś jest nie tak. Na przykład wtedy jak wybił szybę i ukrywał się przed ścigającym go sąsiadem. Nie był w stanie mi tego wytłumaczyć, ale właśnie mruganiem dał sygnał, że ma kłopoty. Tak jak wtedy, z tym że to nie on miał teraz zmartwienie, ale ja, bo przecież go wkurzyłam i nie zamierzał tak łatwo mi odpuścić. Wystarczyło, że tylko włączyłam światło w pokoju, a on wybawiony nim, niczym ćma, natychmiast wylazł na mój balkon i zapukał do drzwi. Można by rzec, że balkony stanowiły właśnie najczęstszą drogę naszej komunikacji, bo korzystaliśmy z nich więcej razy z niż z drzwi frontowych. Zresztą, komu by się chciało biegać wte i wewte, pukać do drzwi, irytować rodziców, a potem wychodzić nad ranem. A tak, wystarczyło jedynie wspiąć się po drzewie  —  w wersji dla opornych(tj. dla mnie) idealną rolę odgrywała drabina  — i już było się na miejscu, żeby odbyć ważną rozmowę, jeżeli akurat odczuwało się taki nastrój, aby ją przeprowadzić.  Nasi rodzice nie wiedzieli o tych wędrówkach  — dzięki Bogu!  — bo skończyłyby się wycieczki. Nasłuchalibyśmy się jeszcze, jacy to jesteśmy nieodpowiedzialni, że któreś z nas mogło spaść i skręcić sobie kark i inne bla bla bla. A bo to nie znam naszych matek? Chociaż w tamtej chwili, żałowałam, że mieliśmy możliwość takiej wędrówki, bo odezwała się we mnie tchórzofretka i nie bardzo wiedziałam jak się wytłumaczyć Klemensowi i na dodatek nie miałam pojęcia czy uwierzy w moją wersję zdarzeń. Jego ojciec zapewne musiał ponarzekać przy zmywaniu, określić mnie jako uzurpatorkę i rozpieszczoną gówniarę. A bo to nie znam pana Krzysia?
— Możesz nie patrzeć na mnie jakbym kogoś zabiła? — nie wytrzymałam tego Klemensowego spojrzenia i zjeżyłam się jak kot. Maciej Kot.
— Wcale tak nie patrzę — burknął urażony.
No bo jak mogłam mu  coś takiego zarzucić. Przecież wcale nie patrzył na mnie krytycznie i nie próbował wzbudzić we mnie poczucia winy. A bo to nie znam Klimka?
— Po prostu nie rozumiem, jak mogłaś przede mną ukryć tak ważną informację? Przecież to świetna wiadomość! Razem na każdych zawodach, w hotelu! To lepsze niż skype  — stwierdził Sherlock.
Kto się cieszył, ten się cieszył. Okej, fajnie, że pojedziemy razem, ale z drugiej strony gdzie ja tam przy tylu facetach, jedna jedyna kobietka. Jeszcze w ogóle bez doświadczenia. Powiedzą, że gówniara się pchała, a na niczym się nie zna.  A bo to nie znam facetów?
— Ja się tam nie nadaję — jęknęłam, dzieląc się wątpliwościami z Klimkiem.
Oparłam się na balustradzie, spojrzałam w dół i po raz pierwszy w życiu stwierdziłam, że dziwne, że tyle razy złażąc z balkonu ani razu się nie połamałam.
— Dasz radę. Nikt ci nie da żadnego odpowiedzialnego zajęcia — mój kochany psiapsiół stanął na wysokości zadania, aby podnieść mnie na duchu.
— Toś mnie pocieszył — posłałam mu krzywe spojrzenie,  a on zrobił zdziwioną minę, nie rozumiejąc co powiedział nie tak.
Faceci.
— To dlaczego się zgodziłaś, skoro nie chcesz jechać? — oho, wkroczył koleś w grząski grunt.
— Idź wytłumacz mojemu ojcu, że czegoś nie chcę — uśmiechnęłam się ironicznie, na co uniósł brwi.
Po prostu nie rozumiał.  Dla niego to było bardzo łatwo powiedzieć  nie, bo nie potrafił uzmysłowić sobie, że nie jestem w stanie odmówić ojcu. A ja po prostu nie chciałam go zawieść.  Nie robił tego wszystkiego dla siebie. Chciał abym odniosła sukces w życiu. To chyba lepiej, niż gdyby się w ogóle mną nie interesował i tylko rzucał kasę na stół, mówiąc: „rób co chcesz”. No może czasem z lekka przesadzał, ale nie potrafiłam mu powiedzieć, żeby przestał bo nie chciałam go urazić. A bo to nie znałam własnego ojca?
— Mówiłem ci już, co sądzę na ten temat — wzruszył ramionami — Musi sobie zdać sprawę, że jesteś już dorosła i nie trzeba ci mówić jak masz żyć. Z tym, że sama powinnaś mu to uświadomić, bo być może sam nie potrafi sobie tego uzmysłowić  — dodał, a ja chcąc nie chcąc musiałam się z tym zgodzić.
Miał rację. Dał mi dobrą radę, ale czy byłam jednak na tyle dorosła, żeby sama podejmować decyzję?



[ Krzysiek]
                      Krzysztofie Biegunie — jesteś panem swojego losu. Po prostu, takie rzeczy to się przytrafiają tylko Tobie.  W końcu dostałem powołanie do kadry na Oberstdorf i co? Przeziębionko. Nos zapchany, że brzmiałem jak zmutowany prosiak, gardło niby mniej bolało niż dzień wcześniej, ale nadal było niesympatycznie. I jak tu oddawać dalekie skoki, kiedy cierpiałem wewnętrznie, a moja aparycja pozostawiała wiele do życzenia? Jedyne więc, co mogłem zrobić to wtapiać się w tłum na lotnisku i ukrywać przed fanami, których na szczęście miałem niewielu — a na pewno mniej niż Kot — i dotrzeć do odprawy. Już z daleka dostrzegłem Janka, który z nieodłącznym elementem słuchawek siedział na ławce i nie przejmując się światem, czytał jakieś wielkie tomisko.  Pociągnąłem w jego stronę walizkę, ale po chwili musiałem się zatrzymać, bo chęć kichnięcia nawiedziła moje nozdrza, nie wiadomo skąd.  No i kichnąłem.  Z taką siłą, że przesunąłem się lekko do tyłu. 
— Na zdrowie! — obok mojego ucha zabrzmiał wesoły, damski głos.  — Kichaj tak dalej, a zmieciesz Schattenbergschanze  z powierzchni  Niemiec  — odwróciłem się w jej stronę i od razu zarumieniłem jak kretyn.
Oj była ładna.  Czarne, długie włosy, promienny uśmiech i te szare pełne iskierek oczy. No i się zaprezentowałeś Krzysiu. Z katarem. Chyba jeszcze nie wykorzystałem limitu na pech.  Dziewczyna ciągle się uśmiechała, a ja nie miałem pojęcia co powiedzieć, żeby nie wyjść na większego debila.
   — Dziękuję  — elokwentny też byłem.
   — Więcej ubrań nie mogłaś spakować — tuż obok nas zmaterializował się nagle Klemens Murańka, ciągnąc za sobą trzy walizki.
Spojrzałem na nich zaskoczony,  nie wiedząc o co chodzi.
— Wzięłam tylko najpotrzebniejsze rzeczy — wyszczerzyła zęby i szturchnęła go w ramię, a on w odpowiedzi posłał jej krzywe spojrzenie.
A ja nadal nie wiedziałem o co chodzi.
— Czy to jest ta mała złośliwa niunia, która musi się na co dzień użerać się z Klimkiem?! – tuż obok nas pojawił się Ziobro, wyrwany z krainy czytanej przez siebie książki. 
— Też się cieszę, że cię widzę — z szerokim uśmiechem uścisnęła Janka, a ja dopiero wtedy połączyłem wątki, uświadamiając sobie, że ją znam.
Nie mogłem jednak entuzjastycznie zawołać jej imienia i wyściskać jak starą znajomą, bo niestety nasz relacja nie opierała się na jakiś przyjacielskich stosunek, a jedynie zaczęła się i zakończyła na przedstawieniu się i podaniu rąk, kilka lat temu, gdy Klemens zabrał ją na trening juniorów.  Praktycznie przez cały czas trzymała się Klimka i Janka, z którym od razu złapała nić porozumienia. Nie zwróciłem wtedy na nią zbytniej uwagi, a na pewno nie zainteresowała mnie tak jak teraz. Z tym, że chyba i tak miałem nikłe szanse z moimi zdolnościami oratorskimi. I na dodatku przeziębieniem. Krzysiu — jesteś panem swojego losu!

[Klemens]

                          Klimkę to tylko zabrać do ludzi, a od razu narobi ambarasu. I sztucznego tłumu. I jeszcze większego zamieszania. A zaczęło się od dwóch walizek, pełnych chyba kamieni z nad Morskiego Oka.  Oczywiście ja, jako najukochańszy przyjaciel musiałem to wszystko taszczyć. Za coś mnie Panie Boże tak pokarał? Ledwo wtargałem to wszystko na lotnisko, a ta już mi się zgubiła w tłumie ludzi. Znalazłem ją dopiero jak szczebiotała uśmiechnięta do biednego Krzysia Bieguna.  Chłopak miał bardzo nietęgą minę, pytającą „co ta laska ode mnie chce?” Rzuciłem mu się na ratunek, żeby  nieborak długo nie musiał przebywać w jej towarzystwie, bo by zagadała go na śmierć. I weź tu zrozum kobietę. Wczoraj całą noc narzekała, że jakim cudem ona zniesie tylu facetów przez tyle czasu. A tu proszę, zgub ją w tłumie, a już kogoś dorwie w swoje szpony gadulstwa. Na szczęście zaraz pojawił się i mój druh z pokoju — Janek Ziobro, który gadać mógł tyle co i Klimka. To się dobrali idealnie.  Krzysiek milczał, ale przysłuchiwał się z zainteresowaniem ich wymianie zdań, co jakiś czas śmiejąc się wraz z towarzystwem, jakby te żarty — szczególnie na mój temat — były zabawne. I ja mam z nimi wytrzymać? Zacząłem wypatrywać resztę kadry, bo brakowało Kota, Stocha i Żyły. Piotrka dostrzegłem pod tablicą z odlotami. Wiewiór stał i patrzył się  na nie jak zaczarowany, chociaż nie wiem co było w nich takiego pasjonującego. Dopiero po chwili podszedł do nas z szerokim uśmiechem na twarzy. 
— Fajnie tu mają — odezwał się, szczerząc zęby. 
— Ale i tak ci nie pozwolą pilotować — Kot pojawił się nie wiadomo skąd i stanął tuż obok Krzysia. 
Pewnie znowu uciekał przed stadem fanów. 
— Bez progu to bym się pewnie nie wybił – zaśmiał się tamten w odpowiedzi, a Klimka która czerwona na twarzy patrzyła na Kota, dołączyła do niego, przy okazji wzbudzając zainteresowanie w nowo przybyłych. 
— A z panią to się chyba nie znamy? – zagaił Pieter. 
— Jaka tam ze mnie pani. Klemencja jestem! — moja przyjaciółka uśmiechnęła się szeroko i podała dłoń Wiewiórowi, który uścisnął ją i sam się przedstawił. 
To samo uczynił Kot, a ja obserwowałem jak Klimka walczy z trzęsącą się dłonią i emocjami. Mało brakowało a bym prychnął śmiechem. Nie oszukujmy się, Klemencja jest bardzo towarzyska i otwarta, jednakże względem niektórych chłopaków traci tą pewność siebie. Na zasadzie Kota, polega to na tym, że moja droga sąsiadka jest jego chyba największą fanką, na całym świecie. I na dodatek się w nim buja, ale stanowczo zaprzecza tej teorii. Jasne, jasne. Ja wiem jak jest. Na szczęście jak na razie wszystko szło ładnie i po maśle. Nawiązała się bardzo sympatyczna rozmowa, która ukróciła czas oczekiwania do odlotu. W tym czasie dotarł sztab i nasz lider Kamil Stoch — we własnej osobie. Zanim weszliśmy na pokład samolotu, Kruczek oficjalnie przedstawił Klimkę, po której minie, wnioskowałem, że jest bardzo zażenowana. Nie umknął mi jeszcze jeden fakt. Tak jak z wszystkimi zdążyła się zapoznać i nawiązać przyjazne stosunki, tak ze Stochem nie od razu poszło w takim kierunku, jakby się chciało. Owszem, przedstawił się kulturalnie, z uśmiechem, ale wyczułem  i chyba nie ja jedyny, że podszedł do niej z lekką rezerwą. Klimka zresztą nie zaczynała swojej typowej gadki, bo chyba ze swoją kobiecą intuicją, doszła do wniosku, że jej obecność niezbyt spodobała się Kamilowi. Oj czułem kłopoty. A ja mam nosa do takich spraw. 





***
Cud! Napisałam dwójeczkę i jestem z tego powodu meeega szczęśliwa. Niestety pojęcie wolnego czasu, w moim przypadku występuję w znikomych ilościach, ale będę się starała po malutku tworzyć rozdział trzeci. 
Bardzo dziękuję za komentarze, wiele znaczą i bardzo motywują.
Co do kończącego się sezonu mam jedno malutkie ale - ŻE SIĘ KOŃCZY ;C Nie pozostaje jednak nic innego, jak trzymać kciuki za nasze orzełki w Planicy! Musi być podium! 
Pozdrawiam :)

7 komentarzy:

  1. I jestem pieeeerwsza. (:
    Ech, ta Klimka, taka szalona! Rzeczywiście z niej gapa, to moja Tośka aż tak źle nie ma. Że tam raz kadrę polską oblała zupą to się nie liczy. :D
    Co do rozdziału to - uff, tylko fizjoterapeutka. Jak znam Andrzeja, to mógł ją wysłać jako szpiega i kazać obserwować z ukrycia skoczków cały czas. Widzę, że wątek miłosny trochę się zamota, bo z jednej strony mamy Klimka, z drugiej Krzycha, a z trzeciej - Kiciusia. Ciekawie się sprawy poplątały. Mam jednak wieeelką nadzieję, że Kamiś się do Klimci przekona. Nie od razu, ale przynajmniej z czasem.
    Nie wiem czemu, ale jakoś najbardziej lubię narrację Klemencji. Reszta nie jest najgorsza, zwyczajnie ona mi się z tej roli najbardziej podoba. Krzysiek wydaje się fajny, z miejsca widać, że inny charakter. Mam zamiar bacznie obserwować jego poczynania. B-)
    No i uwielbiam potyczki "Klemensów", kiedy ojcowie się kłócą. I uwielbiam ich potyczki w ogóle. I ich zwariowane, zabawne przemyślenia.
    Czekam na tróóójkę! (:
    Buziaczki,
    Charlie

    PS. Dlaczego nagle z Klemencji zrobiła się Michalina? Co przegapiłam?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Andrzej jest zdolny do wszystkiego, więc nic jeszcze nie jest do końca stracone :D Co do wątku miłosnego, to owszem mota się, że ho ho, ale milczę jak grób i odmawiam wszelkich komentarzy na ten temat :D Co do pisania, to mi jakoś się lepiej piszę Klimka, nie wiem dlaczego. Dobrze mi się oddaje przemyśleniom, z jego perspektywy, ale Klemencja też nie jest taka zła, szczególnie gdy narzeka na wszystko włącznie z ojcem i Klemensem. Tak btw. powracając do Twojego pytania z poprzedniego rozdziału to istnieje takie imię jak Klemencja i jest jeszcze starsze niż popularna Klementyna! A co do wspomnianej Michaliny, to również zamilknę, bo to się wkrótce wyjaśni :) Dziękuję za komentarz i pozdrawiam serdecznie :D

      Usuń
  2. Cześć! Trafiłam tu przez bloga Charlie i bardzo się cieszę! Jak to się stało, że dotąd nigdzie się na Ciebie, Ksynio droga, w blogsferze nie natknęłam? I sporo bym straciła! W każdym razie bardzo się cieszę, że jednak Cię odnalazłam. Od razu wklepałam adres Twoja bloga w aktualności, żeby nic nie przegapić.

    Po pierwsze, aż westchnęłam, gdy zorientowałam się, że sprawa będzie dotyczyć Klimka. Jakoś mi nigdy z nim nie było po drodze. Ale cieszę się, że mimo uprzedzeń się przełamałam i czytałam dalej. Twój Klimek (i całe Twoje opowiadanie) kupił mnie całkowicie!

    Trochę już siedzę w tym skocznym światku opowiadankowym i różne rzeczy na oczy widziałam, więc na wstępie powiem, że Twój blog od razu wzbudził we mnie pozytywne zainteresowanie. Ciekawy pomysł, fajna konstrukcja bohaterów i powiązania między nimi. Nic na siłę, nic nie jest wymuszone. Zawsze wątki wysłania nastoletnich bohaterek z kadrą są więcej niż drażniące, ale u Ciebie to wyszło bardzo naturalnie. Tatusiowie są świetni! I aż chce się wierzyć, że pan Andrzej - na złość panu Krzysztofowi - stanął na głowie, by i jego córeczka robiła "karierę".
    Brawo.

    Klimek i Klimcia też są fajni w tych swoich relacjach. Bardzo podoba mi się wątek "listy rzeczy za które nienawidzę Klemensa" :) Bardzo udany pomysł! I Klimcia - największa na świecie fanka Kota! Długo jeszcze by można chwalić - szczególnie dialogi. Kłótnie między panami Krzysztofem i Andrzejem są takie naturalne, że ja jestem skłonna sobie to na miejscu wyobrazić. Całość sprawia, że stworzyłaś bardzo fajną konwencję - trochę żartobliwą, lekką, przyjemną. Nic tylko czytać!

    Na koniec tylko dodam, że lepiej wychodzi Ci pisanie Klimencją. Jasne - nam, kobietom, zawsze łatwiej jest pisać dziewczyną. Twoi męscy bohaterowie są ciągle jeszcze dosyć... dziewczęcy, ale to pewnie kwestia wprawy, żeby mocniej ich personalizować i nauczyć się pisać męską perspektywą. Wiem, bo sama się łapię na tym, że moi męscy mężczyźni są bardziej kobiecy, niż męscy. Czasami zdarzają Ci się także drobne błędy (a raczej błędziki) - literówki, zagubione lub zaginione przecinki, czasami zła końcówka.

    Podsumowując, bardzo mnie zainteresowało Twoje opowiadanie i z niecierpliwością będę wypatrywać kolejnych kawałków. Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ponieważ moja koleżanka wszystko Ci napisała, sama muszę przyznać, że sympatią wielką nie darzę K.M
      Zaś w twoim opowiadaniu o dziwo czytałam ze sporym zdziwieniem w myślach "On nie jest taki zły!" :D
      Ach i ta lista za to nie lubię Murańki xD
      Przyznaję jednak bez bicia, że bezapelacyjnie kupiłaś mnie postacią w bohaterów tym, że planujesz wprowadzić Krzysia Bieguna! Moje Niunio kochane! <3

      Nie pozostaje mi nic innego jak życzyć Ci weny i dodaję do obserwowanych! :)

      P.S W imieniu Arii i swoim bardzo dziękujemy Ci za szczegółową opinię ;)

      Usuń
  3. Jesteś nominowana do Liebster Award. Więcej szczegółów tutaj:*
    http://kochaj--mnie--nieprzytomnie.blogspot.com/2015/04/liebster-award.html

    OdpowiedzUsuń
  4. To jest świetne! Zaczęłam czytać dopiero wczoraj, a już jestem łakomym na dalszy ciąg historii Klimki. Powiedz ci, że zazdroszczę Ci talentu do pisania.

    OdpowiedzUsuń
  5. Co ja patrzę? Opowiadanie o Klimku...? No, no... Tego jeszcze nie grali (a przynjamniej ja o tym nie wiedziałam... JA!).
    Zaraz zarzucę Cię nieskładną wiązanką ochów i achów, bo jestem ogromną fanką Klemencji! Naprawdę, Klimka kupiła mnie z miejsca, jej narzekanie na Klemensa (ta lista!), narzekanie w ogóle, niezdarność... Miodzio!
    Po przeczytaniu prologu miałam niejasne pojęcie jak to się potoczy, a teraz robi się coraz jaśniej. Mam już niekiekie podejrzenia co, kto, gdzie i z kim, ale nic nie powiem, bo pewnie jeszcze nieco namotasz. Więc czekan niecierpliwie na rozwój sytuacji, bo jestem między innymi bardzo ciekawa czemuż to Kamiśtak chłodno do niej podszedł. Ale cóż, poczekamy przeczytamy :)
    Pozdrawiam, życzę weny i nieśmiało zapraszam do siebie ;)
    E_A

    OdpowiedzUsuń